Byliśmy znowu na Zugliget. Dzięki pomocy Arka- z Instytutu Polskiego i Vince'a udało się ustalić adres obozu. Z karteczką od Ernesta Niżałowskiego w ręku jechaliśmy autobusem, który wspinając się na wzgórza, zatrzymywał się co 10 metrów na przystankach. Wreszcie dotarliśmy. Od czasów wojny niewiele się chyba zmieniło. Cała posiadłość otoczona murem i drutem kolczastym. Dla pewności w środku kręci się jeszcze pies, warcząc na przechodniów. W sąsiedztwie rozłożyli się bezdomni. Domki z dykty, powywieszane ubrania, wszechobecne butle plastikowe. To samo miejsce przyciąga coraz to nowych uchodźców...